Alienacja Rodzicielska
ODSEPAROWANI OD DZIECI NA LATA
Materiał przygotowano w ramach zadania publicznego "Przeciwdziałanie przemocy psychicznej wobec dzieci",
zrealizowanego przez Fundację Wsparcia Psychospołecznego dzięki współfinansowaniu z budżetu Samorządu Województwa Łódzkiego.
DOŚWIADCZENIE ALIENOWANEJ MATKI:
To już nie są miesiące braku spotkań z synem. Sytuacja trwa od stycznia 2021r. Jako matka musiałam spróbować wewnętrznie "oddzielić się" od sytuacji, aby nie zwariować. To było bardzo trudne, skoro nie spotykam się z synem - trudno nazwać kontaktem chwilowe zobaczenie dziecka, które wychodzi przed dom, gdzie mieszka z ojcem i jego obecną partnerką i recytuje nienaturalnym głosem (pomieszanie smutku, żalu, złości): tata zawsze mówi: ,,To jest czas, abyś udał się do mamy. Czy pojedziesz do mamy?”, a syn odpowiada: ,,Nie” i ucieka do mieszkania. I tak dwa razy w tygodniu całymi miesiącami. A specjalnie przecież przeprowadziłam się do innego miasta właśnie "za synem", aby być bliżej i mieć regularne, normalne kontakty po tym, kiedy ojciec dziecka zmienił miasto, gdzie wcześniej mieszkaliśmy razem. Uważałam, że przeprowadzka syna z ojcem nie może spowodować odseparowania mnie od dziecka. Myliłam się. Ta sytuacja jest dla mnie tym bardziej trudna, gdyż pracuję z dziećmi w tym samym wieku, co mój syn - czyli klasach I-III szkoły podstawowej. Codziennie pracuję z dziećmi i żadna krzywda im nie dzieje się z mojej strony, ale moje dziecko podobno mnie się boi i nie chce mnie znać. Co pomyśleliby rodzice moich uczniów, wiedząc, iż mam taką sytuację: jaką musiałam być straszną matką, skoro nie mogę spotykać się z moim synem?!
Chociaż według postanowienia sądowego, ojciec dziecka powinien mi umożliwić spotkania z synem co najmniej dwa razy w tygodniu, on nie widzi problemu. Obsypał dziecko komfortowymi materialnie warunkami i uważa, iż to naszemu dziecku wystarczy. A sąd wcale nie pomaga mi w wyegzekwowaniu możliwości spotkań. Byłam nawet u prezesa sądu, aby opisać okoliczności i by "coś" ruszyło na lepsze, lecz nic to nie dało. Po około ponad roku oczekiwania doszło do rozprawy w przedmiocie egzekucji kontaktów. Dlatego był moment, że chciałam nawet - pewnie w odruchu desperacji - zrzec się dobrowolnie władzy rodzicielskiej. Pomyślałam, że skoro dziecko ma oprócz ojca także "nową mamę", a system sądowy nie pomaga w egzekwowaniu praw dziecka i moich, a ja i tak obecnie nie mam żadnego wpływu na sprawy dziecka, to trzeba to potwierdzić prawnie. Jednak zrezygnowałam z takiego pomysłu, ponieważ w ten sposób tylko dałabym satysfakcję ojcu dziecka. A sytuację dziecka i moją odbieram właśnie jako grę z jego strony. W systemie prawnym nawet jeśli rodzic zostanie pozbawiony bądź sam zrzeknie się praw rodzicielskich, nie znika jego obowiązek alimentacyjny. Czyli tak naprawdę jego rola jest ograniczona tylko do płacenia pieniędzy. To utwierdza rodzica alienującego i w miarę dorastania dziecko również, że rola drugiego rodzica sprowadza się do przekazywania pieniędzy.
Nie jest możliwe, aby dziecko samo z siebie nagle przestało chcieć spotykać się z rodzicem. Takie rzeczy się nie dzieją. Po prostu dziecko musi tak mówić, jak każe tata i "nowa mama". Obawiam się, że nawet kiedy przyjdzie czas, iż będzie mogło samodzielnie się wypowiedzieć, wtedy niewiele się zmieni, gdyż przez te kilka lat przyzwyczai się do obecnej sytuacji i nie będzie miało odwagi już nic zmieniać. A wspomnienia naszych wspólnych lat z przeszłości pozostaną w coraz bardziej mniej wyrazistej mgle.
Bulwersuje mnie fakt, że prokuratura, w której szukałam pomocy, wskazując na absurdalność sytuacji i mechanizmy przemocy psychicznej, udawała, jakby się nic nie stało. W uzasadnieniu umorzenia postępowania przeczytałam, że kurator nie dostrzegł w miejscu zamieszkania dziecka nic niepokojącego i syn ma dobre warunki. Jak dziwacznie brzmi takie uzasadnienie. To znaczy, że nikogo nie zastanawia, iż dziecko kilkuletnie o tak sobie przestało chcieć widzieć się z matką! W tym momencie straciłam ostatecznie wiarę w nasz wymiar sprawiedliwości. Bo w Polsce racja jest tego rodzica, z którym mieszka dziecko. Zwłaszcza jeśli uruchomi adwokatów, którzy będą podpowiadać, w jaki sposób uprzykrzyć życie drugiemu rodzicowi i jak bezkarnie alienować dziecko.
Przez pewien czas starałam się dotrzeć do dziecka na terenie szkoły, chociaż by krótko porozmawiać i przekazać prezent imieninowy czy urodzinowy. Syn był zdezorientowany, jak ma się zachować, czy wolno przyjąć prezent od matki, itp. Akurat miałam szczęście, że rozumiał moją sytuację wychowawca dziecka. Ale już tzw. specjaliści w szkole (czyli pedagog i psycholog) uważali, iż nie powinnam się tam pojawiać, gdyż mam wyznaczone godziny spotkań z synem, na co odpowiedziałam, że to szkoła nie respektując orzeczenia sądu, skoro uniemożliwia mi kontakty, a przecież nie mam żadnego zakazu zbliżania się do dziecka.
Mój związek z ojcem dziecka rozpadał się burzliwie. Pewnie zdecydowały o tym cechy obojga rodziców. Po nagłej i niespodziewanej wyprowadzce ojca z poprzedniego naszego miasta (jeszcze bez syna) był okres dosłownie jednego miesiąca, kiedy dziecko nie widziało się z ojcem. Wówczas codziennie była u nas policja wzywana przez ojca pod zarzutem, że utrudniam jego kontakty z naszym synem. Ostatecznie sąd ukarał mnie grzywną w wysokości ponad 3 tys. zł na tamten okres, natomiast ojciec dziecka nie dostał nawet zagrożenia karą za uniemożliwianie moich kontaktów z synem już od tak wielu miesięcy. To, czego teraz doświadczam, jest wieloletnią "karą" za tamten okres, jaką wymierza ojciec. Tylko kto na tym traci ?!
Od kilku miesięcy bezskutecznie czekam teraz na decyzję sądu, aby umożliwił mi kontakt raz w tygodniu z synem w obecności specjalisty, co jest jedyną opcją alternatywną, skoro nie dochodzi do moich spotań z dzieckiem na podstawie poprzedniego postanowienia sądowego. Niestety, bez takiego dokumnetu ojciec dziecka nie pozwoli mi na jakikolwiek kontakt z synem, nawet w obecności specjalisty.
Nie mogę liczyć na żadną realną pomoc państwa ani tym bardziej na dobrą wolę ojca. Obudował syna dobrymi warunkami materialnymi, dlatego dla otoczenia i różnych instytucji wszystko jest w porządku! Rzuciłam się zatem w wir pracy i wcale już nie czekam, że sytuacja z moim synem odmieni się. A może czekam, tylko sama przed sobą nie chcę się przyznać, aby nie robić sobie bezpodstawnych nadziei.
DOŚWIADCZENIE ALIENOWANEGO OJCA:
Nie mam kontaktu z synami, bo ich matka wymyśliła sobie, że jestem niebezpieczny. Właściwie żadnego, chyba że za kontakt uznamy spojrzenie na dzieci z daleka - z daleka, gdyż zostały nauczone, że na widok ojca mają ostentacyjnie uciekać, jakby zobaczyły jakiegoś potwora. Moi synowie mieszkają razem z matką i ojczymem, który jednak chce, aby uważali go za biologicznego ojca. O mnie mówią tylko "po nazwisku". Biegli OZSS jednoznacznie określili, że dzieci są zmanipulowane przez matkę i wypowiadają opinie wtłaczane do głów przez matkę jako własne. Również, jakobym stosował przemoc. Rozmaite pomówienia i manipulacje w żaden sposób nie zostały potwierdzone w trakcie diagnoz dzieci. To prawda, że synowie mówią, iż nie chcą spotykać się ze mną. Źródłem problemu jest nastawienie matki wobec mojej osoby. Matka strzeże dostępu do naszych dzieci jak mitologiczny cerber. Nawet podczas Pierwszej Komunii Świętej stałem w kościele bardzo daleko.
Jak czuje się ojciec, który przychodząc do szkoły dziecka, widzi syna uciekającego z krzykiem do gabinetu dyrektorki. Co robi dyrektorka szkoły? Zamiast zaprosić ojca, aby wspólnie spróbować uspokoić syna, wyprowadza go tylnymi drzwiami ze szkoły, po czym informuje ojca, iż dziecka już nie ma. Przez kilka lat pracownicy szkoły generalnie współpracowali wyłącznie z matką i ojczymem, traktując mnie jak intruza. Dopiero od niedawna zaczęło się to zmieniać, lecz tylko ze strony pedagoga szkolnego.
Jednak największy żal mam do sądu, przez który czuję się oszukany. Sędzia na początku wcale mi nie wierzyła. Później gdy zorientowała się, że wypowiedzi matki są niespójne, przestrzegła matkę, że jeśli nie zacznie współpracować z ojcem, to dzieci trafią do rodziny zastępczej i zaleciła, aby matka umożliwiła terapię odbudowującą więzi z ojcem i włączyła się do takich działań. Znalazłem miejsce, gdzie mielibyśmy taką profesjonalną pomoc za darmo. Przez kilka tygodni matka nie zgłaszała się do ośrodka, tłumacząc różnymi argumentami i obowiązkami dnia codziennego. Wreszcie przyszła i stwierdziła, iż adwokat jej powiedział, że nikt - nawet sąd - nie zmusi jej do żadnej terapii i wyszła. Gdyby chociaż umożliwiła udział synów w terapii ze mną, może coś zaczęłoby się zmieniać na lepsze. Niestety, również takie wyjście z sytuacji matka zignorowała.
Miałem nadzieję, że sąd wreszcie podejmie sensowne działania, zgodnie z tym, co zapowiedział. Jednak sędzia nie wyciągnęła żadnych konsekwencji wobec matki i nadal nie stworzyła mi żadnych praktycznych możliwości, abym widywał się z synami. Przyznała, że owszem mogę się widywać, lecz to tylko teoria. Zresztą przecież niby zawsze mogłem... Taka wirtualna możliwość.
Jestem przekonany - na swoim przykładzie i innych rodziców w podobnych okolicznościach - że wielu sędziów w sprawach rodzinnych unika podejmowania decyzji, które wynikają ze składanych dowodów, a nawet opinii biegłych. Czekają, aż sprawy same się rozwiążą. Nie rozumieją, że jeśli jeden z rodziców jest zapalczywy i zapatrzony w swoją rzekomą doskonałość, drugi rodzic jest bezradny. Jedyny pożytek z sądu, to przyznanie kuratora, od którego mogę dowiedzieć się, co dzieje się u dzieci.
Matka przeinacza rzeczywistość. Wypisuje do mnie maile, w których oskarża mnie o czyny, których nigdy nie popełniłem. I domaga się, abym zniknął z życia naszych synów. By wychowywali się w przekonaniu, jakoby obecny mąż matki był ich ojcem biologicznym. Tyle mówi się dobru dzieci i o zapobieganiu chorobom psychicznym. Synowie niedługo wejdą w okres dorastania. Jak będą się zachowywać? Kogo to obchodzi...